Byłam pewna, że ten wpis miałam już w notatniku bloga od prawie roku, tymczasem Tom Ford siedzi mi od miesięcy w głowie, układam o nim zdania i, jak się okazuje, nie mam na ten temat zapisanego ani słowa. To będzie karkołomna próba napisać notatkę o tym facecie, bo jak go zmieścić w paru słowach? Postanowiłam umieścić ten temat w cyklu “ikony we wnętrzach” i traktując kultowy album jako punkt wyjścia, napisać wam trochę na temat projektanta, który wszystko, czego się dotknie, zamienia w złoto.
Prawdopodobnie nie ma drugiego takiego albumu, który gdziekolwiek by nie został odłożony, wszędzie staje się rdzeniem nienagannej kompozycji. Zwykła czarna cegła, a na niej wyboldowany napis: “Tom Ford”. Przepraszam, za prymitywną poetykę tego zdania, ale trzeba być geniuszem, żeby wpaść na tak prosty pomysł i odnieść w ten sposób światowy sukces. Album Toma Forda zna cały świat. Czarną cegłę z białym napisem zna cały świat. Niezliczone rzesze osób chcą mieć to na swoim stoliku kawowym, półce, regale, szafce nocnej. Chcą mieć po prostu czarny prostopadłościan z białym napisem.
Co jest w środku? Ach! Faktycznie! To jest książka i coś w niej jest! Ach, mogłaby być pusta, mogłaby być kartonowym pudełkiem w płóciennej obwolucie i nadal elektryzowałaby zmysły estetyczne! Ale ok, co jest w środku?

Album Tom Ford jest ilustrowanym fragmentem biografii wielkiego projektanta, obejmującym lata 1996 – 2004. Książkowe dzieje Forda rozpoczynają się w okresie, gdy jest już w pełni zasłużonym pracownikiem, ba! dyrektorem kreatywnym domu mody Gucci i świat zaczyna bez problemu rozpoznawać fordowską stylistykę. Wszystko wskazuje na to, że lada moment ten człowiek zacznie tworzyć niezależnie, pod własnym nazwiskiem. Jednak dla Gucciego, a później również dla YSL, Tom Ford pracował do 2004 roku i z tą właśnie datą kończą się stronice kultowego albumu.

Album zawiera fotografie z kampanii, pokazów mody i sesji zdjęciowych, a także kilka kadrów z życia Toma Forda. Kolejne kolekcje są interpretowane obiektywami najlepszych fotografów – Terry’ego Richardsona, Todda Eberle, Annie Lebovitz czy Helmuta Newtona, ale przede wszystkim i najliczebniej jest w albumie obecny Mario Testino, szczególnie z sesją, do której osobiście mam największy sentyment, tej z kolekcją Gucciego z 1996 roku.
W zasadzie szkoda, że album zatytułowany “Tom Ford” kończy się w momencie, kiedy na świat wchodzi niezależna marka, Tom Ford właśnie. Żałuję, że nie ma tam kadrów z “Samotnego mężczyzny”, pierwszego filmu Toma Forda, w którym każda klatka, to prawdziwe dzieło sztuki, doskonała kompozycja, wystudiowana z szaleńczą pedanterią. (Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji widzieć tego obrazu, namawiam was gorąco! Wnętrza, w których żyją bohaterowie, to kolejny przejaw doskonałej twórczości Forda).
Tom Ford, moim zdaniem, za każdym razem celuje dokładnie w sam środek, nie idzie na kompromisy, nie bawi się w tanie skandale. I chociaż, co przyznaję z żalem, drugi jego film, “Zwierzęta nocy” pozostawił we mnie pewien niedosyt, to bezwzględnie Ford buduje swoje dzieła z najlepszych surowców, z najdoskonalszych elementów (podpierając się jeszcze przez chwilę przykładem filmów, wystarczy spojrzeć, kogo zaprasza do współpracy, żeby zrozumieć, że ten facet dokładnie wie, czego chce).

Odnosi się wręcz wrażenie, że album “Tom Ford” to żart. Jakby projektant chciał powiedzieć: będziecie pragnąć wszystkiego, co robię, bo ja potrafię nawet skomponować w idealnych proporcjach czerń z bielą, wiem, jakie ma mieć wymiary idealny prostopadłościan.
Zresztą sami zobaczcie, w jak różnych wnętrzach, w jak różnych stylistykach ta książka gra pierwsze skrzypce.
Mam ją i ja. Dostałam ją w prezencie od Sweet Living Home Interiors i tam też możecie ten album kupić, zresztą, sklep oferuje niezwykle interesujący wybór albumów poświęconych wnętrzom, modzie i ogólnie wzornictwu. “Toma Forda” warto mieć, bo… pasuje do wszystkiego.




Zdjęcie pochodzi z profilu Nordic Standard na Instagramie

Zdjęcie pochodzi z profilu Alice Lane Home na Instagramie


Zdjęcie pochodzi z profilu Steve Cordony na Instagramie
