Poduszki dekoracyjne są jak perfumy – cz.1

Poduszki dekoracyjne – są chyba w każdym domu. Leżą na kanapach, fotelach, zdobią łóżka. Kwadratowe, prostokątne, okrągłe, wałki. Kreują wnętrze, nadają mu charakteru przy niewielkim nakładzie finansowym.

Na rynku znajdziemy ich nieskończoność – przeróżne desenie, tkaniny, kolory. Można by uznać: kupuj, ile chcesz i zmieniaj co chwilę. A jednak… warto, zwłaszcza po pierwszym nasyceniu, postawić poduszkom wyższą poprzeczkę. Dlaczego są według mnie jak perfumy?

 

Poduszki ozdobne

Poduszki ozdobne

Na zapach perfum składa się nuta głowy (wyczuwalna przy pierwszym kontakcie), nuta serca (pojawiająca się nieco później) i nuta bazy (rozwijająca się na końcu).

Poduszka również ma trzy wymiary: tu głową jest kolor i deseń – elementy, na które zwracamy uwagę w pierwszym kontakcie.

Och! Mój ulubiony deseń!

O! Ten odcień będzie mi idealnie pasował do dywanu!

Zdawać by się mogło, że zostały spełnione dwa zasadnicze warunki, kupujemy! A jednak… warto jeszcze pomyśleć o nucie serca – tkaninie, z której jest wykonana poszewka. Czy będzie trwała? Czy położona na kanapie, na której będzie dawała oparcie i nam, i naszym gościom, nie ucierpi? Czy nie straci kolorów po pierwszym praniu? Nie zmechaci się? Deseń, który nas zachwycił, jest nadrukowany czy może haftowany, a może układa się dzięki specjalnemu splotowi tkaniny? To poliester, po którym nasze włosy będą zaczną żyć własnym życiem – wstaną i nie zechcą już opaść? Nie kupiliśmy sypiącego się weluru, który przyczepi się do naszego ubrania? A może wybraliśmy jedwabną mieszankę lub mocny len? Zastanawiamy się, dlaczego tak przyjemna jest nasza poduszka w dotyku. Może właśnie za sprawą szlachetnej tkaniny?

A teraz podstawa (chociaż tutaj chciałoby się mówić raczej o sercu poduszki) – wkład. Zazwyczaj zaniedbywany, dlatego najczęściej poduszki dekoracyjne mają w środku syntetyczną watolinę, która po niedługim czasie zbija się, a poduszka zaczyna przypominać bezwładną pigułę. Jeszcze gorzej, gdy wkład jest mniejszy od poszewki, wtedy na kanapach mamy omdlałe i pomarszczone flaczki. Jak zsunięte do połowy stopy skarpety. Super, prawda?

Korciło mnie, żeby tu wstawić jakiś przykład z internetowych zasobów. Wystarczy wrzucić w wyszukiwarkę “kanapa w salonie”, żeby zobaczyć bogatą kolekcję smętnych gniotków bezwładnie rzuconych na sofy i kanapy. Nie chciałabym jednak nikogo urazić, bo nie o to chodzi. Dlatego wklejam zdjęcie moich poduszek z umęczonymi wkładami. Ocena należy do was.

Wkład musi być zawsze minimalnie większy od poszewki, żeby tkanina była napięta, aby deseń był w pełni rozłożony. Osobiście uważam, że nie ma nic lepszego niż pierze, ale rozumiem, że są wśród nas alergicy i w ich przypadku tematu nie ma. W takiej sytuacji należy dbać, żeby wkład był sprężysty, a zbite gałgany należy po prostu wyrzucać, bo będą psuły efekt.

Dlaczego tak bardzo lubię pierze? Bo jest plastyczne. Bo wystarczy jedno uderzenie dłonią i poduszka odzyskuje formę. Bo można je układać na “amerykańskiego rogacza”, czyli zrobić poduchę z przedziałkiem. Co mam na myśli? Ustawiamy poduszkę, nadajemy jej formę, żeby pierze rozmieściło się w środku równomiernie, a następnie bawimy się w karatekę – uderzamy kantem otwartej dłoni w środek górnej krawędzi. I już mam “amerykańskiego rogacza” (tak na nie mówię, bo na wszystkich amerykańskich inspiracjach tak wyglądają ozdobne poduszki; pamiętajcie, że to mój copyright, ha! ha! ha!).

 

Źródło: Pinterest


 Jest mi miło, że czytasz mojego bloga.

Zaproś też swoich znajomych, bardzo lubię gości!