Nowy telewizor, czyli co ja paczę

Mając lat całkiem dużo kupiłam sobie pierwszy w życiu telewizor. Podłączyłam wszystkie kabelki, pudełeczka, uruchomiłam programy i po pierwszej chwili oszołomienia zadałam sobie pytanie: co ja paczę?

Jak się pewnie domyślacie, na pierwszy ogień poszły programy poświęcone urządzaniu wnętrz. Być może za mało ich jeszcze widziałam, by dokonywać podsumowania, a może właśnie lepiej napisać to już teraz, zanim stępi mi się wrażliwość na skutek zbyt częstego wgapiania się w ekran (chciałam napisać szklany, ale szklany to on był dawno temu).

Zaczęłam od produkcji rodzimych, realizowanych być może na zagranicznych licencjach, lub co najmniej nimi inspirowanych.

Jest taka rosyjska kreskówka, “Wilk i zając”. Wilk generalnie zająca nie lubi i cały czas się mu odgraża krzycząc “Ja ci pokażę”. Grożąc komuś można powiedzieć też: poczekaj no! już ja cię tak urządzę, że popamiętasz… No, generalnie, to, co następuje po “już ja cię”, nie wróży nigdy nic dobrego.

Być może dlatego zobaczyłam mieszkania co prawda odnowione w wyniku metamorfozy, uporządkowane, ale całkowicie wypatroszone z osobowości i historii, która moim zdaniem jest niezbędna w każdym domu, aby było w nim widać życie. W miejsce autentycznych pamiątek trafiają kupione na szybko bibeloty, zupełnie oderwane od kontekstu (widziałam kule bukszpanowe i lawendowe poukładane na przemian na półce pod sufitem… hm…

Co ja pacze?

A jednak wzruszają mnie kompletnie historie domów stawianych w rekordowym tempie dla ludzi, którzy przed wejściem ekipy żyli w warunkach urągających ludzkiej godności.

Mogłabym się przyczepić, że zatrważa mnie widok chociażby okien osadzanych na piankę przy dwudziestostopniowym mrozie, ale radość kogoś, kto wcześniej zamiast toalety miał wiadro, a teraz może korzystać z bielusieńkiej łazienki ozdobionej kolorową glazurą ściska mi gardło.

To przerażające, że wciąż ludzie mieszkają w domach bez podłóg, bez dachów i bez kanalizacji.

I to przerażające, że na potrzeby kolejnego programu realizatorzy zbijają ze ściany całkiem nową glazurę, którą ja sama bym nie pogardziła, oraz odrywają fronty od starych lub po prostu usuwanych mebli w taki sposób, że niszczą zawiasy i zupełnie zdrowe skrzynie, bo nagle przychodzi mi do głowy, że ci bez podłogi mogą żyć drzwi obok.

A potem przełączam na blok programów zrealizowanych w krajach… wybaczcie szczerość, wyżej rozwiniętych, lecz tu także widzę masę efekciarskich rozwiązań, przerysowane kolory, które mają podkreślić efekt, oraz na siłę ustawione sztuczne kwiaty, przysłaniające najprawdopodobniej coś, co nie powinno wejść w kadr, a wchodzi.

No i już rozumiem, dlaczego w polskich programach tak uparcie grzmocą młotami w ścianki z ytonga, bo młotki w płyty gipsowo-kartonowe w kanadyjskich domach robią takie efektowne dziury! Tymczasem ścianki z bloczków w polskim mieszkaniu przechylają się niebezpiecznie, ciągnąc za sobą zupełnie zdrowe struktury, które wcale nie były przeznaczone do wyburzenia.

No i co ja paczę, jak fachowiec mówi prowadzącej, że zapomniał, że czegoś miało tu nie być, a on już zrobił i w takim razie, to niech projektant zmieni projekt, bo on swojej roboty zmieniać już nie będzie…

I nagle projektant mówi, że właściwie to, co mu wmawia stolarz, to nawet dobre rozwiązanie, chociaż zamysł pierwotny bierze w łeb… No i ja się chwytam za łeb.

Co ja pacze?

Wtedy właśnie rozpoczyna się program o rezydencjach za milion dolarów i pokazują apartament w Kanadzie z basenem ze szklanymi ścianami, przez które można spoglądać na kapiących się, a w drugim planie widać nawet kontury wieżowców…

Prawie, prawie można byłoby oglądać reportaż o rezydencjach budowanych na Marsie i prawdopodobnie tak samo przystawałyby do naszej rzeczywistości, jak te kanadyjskie.

Kolejny program zwiastuje kusząco brzmiący tytuł “Domy gwiazd”. Przez chwilę myślę, że będzie coś o Sarah Jessica Parker, ale po bloku reklam okazuje się, że kamera zagości w apartamencie polskiego przystojniaka, który dopiero wkracza w kręgi warszawskich elit. Chłopak skąd indziej bardzo sympatyczny i bezpretensjonalny, pokaże nam za chwilę apartament na Żoliborzu.

Lektor podkreśla co chwilę, że mieszkanie znajduje się w jednym z najwyższych budynków w stolicy i na tym kończą się wysokie loty, bo właśnie moim oczom ukazuje się sypialnia. A w niej łóżko i nic poza tym. Nie ma lampek nocnych, ani książek na stolikach, ani nawet kwiatka na stoliku nocnym. Nic nie ma na tych stolikach, bo stolików nie ma.

W sypialni jest tylko łóżko, bo powierzchnia sypialni w tym apartamencie jest niewiele większa od powierzchni tegoż łóżka.

Oprócz poduszek przed sekundą wyjętych z worka ozdobą sypialni są… no nie napiszę, że obrazy, bo czarno-biały portret kobiety z czerwonymi ustami to chyba jakiś wypełniacz ramek jest. Sama nie wiem…

Co ja paczę na ten żoliborski apartament, skoro po głowie jeszcze mi się błąkają obrazy z wcześniejszych domów z widokiem za milion… Właściciel prowadzi do łazienki i twierdzi, że sam nie wie, dlaczego projektant zrobił ją tak, jak zrobił, bo faktycznie trudno w niej wytrzymać.

Co ja pacze?

Mając do wyboru internet, a w nim Pinterest i Instagram zdecydowanie i bezwzględnie wolę się inspirować tamtymi zasobami. I może nie powinnam oglądać telewizji? A może powinnam się bardziej oswoić?

(zdjęcia, jak to piszą czasami, dla przyciągnięcia uwagi)

sunday brekfast - homelikeilike.com

witryna ze stara porcelaną - co ja pacze - homelikeilike.com

summer brekfast - homelikeilike.com

on the table - homelikeilike.com


Zdjęcia oznaczone moim logo zostały wykonane przeze mnie i wraz z publikowanymi przeze mnie tekstami są chronione prawami autorskimi.

– Jest mi miło, że czytasz mojego bloga.

Zaproś swoich znajomych, lubię gości! –

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz