Metamorfoza ohydnego poddasza to krótka wnętrzarska opowieść dla ludzi o silnych nerwach. To także historia desperacji, fantazji i zmiany starego w nowe. Lubicie to? Ja bardzo!
Dawno, dawno temu ludzie umówili się, że będzie taki jeden dzień w roku, w którym zbiorowo, a wręcz przymusowo, przy dźwięku głośnych petard i nie do końca wyraźnej muzyki, wszyscy będą dostawać szansę na odkreślenie grubą i wyraźną kreską tego co stare, aby rozpocząć coś nowego. Robią przy tym masę postanowień, z których udaje się im czasem wywiązać przez najbliższych parę tygodni. Czasem nie udaje się im nic i tylko zdają się na bieg zdarzeń, które i tak wszak by nadeszły. Dwanaście miesięcy później ponownie stają do raportu usiłując rozliczyć się z tego, co zostawiają za plecami. Czy wiecie, że Rzymianie, na przykład, mają taką sylwestrową tradycję, która każe im o dwunastej wyrzucać z domów stare, niepotrzebne meble, na znak rozpoczęcia gruntownego sprzątania w swoim życiu. Co prawda nigdy mi na rzymskich ulicach żaden mebel na głowę nie spadł, ale być może tylko dlatego, że nigdy nie spędzałam w Rzymie Nowego Roku.
Tym długim wstępem chciałam was wprowadzić w przemianę, jaka dokonała się na pewnym poddaszu, na przełomie starego i nowego roku, chociaż jej motorem nie były żadne tradycje, ani rewolucje życiowe, a po prostu względy czysto praktyczne. Właściciel pewnego absolutnie fascynującego apartamentu, w związku z rozwijającą się dynamicznie działalnością, uznał, że bez biura się nie obędzie, lecz wyzwaniu temu postanowił podołać bez taryfy ulgowej, to znaczy przy wykorzystaniu tego, co ma w zasięgu ręki i przy bardzo, bardzo małym budżecie. Dlatego też ta opowieść będzie kolejnym dowodem na to, że pieniądze nie są gwarancją piorunującego efektu… Nie, źle się wyraziłam. Ilustracją tezy “pieniądze nie są gwarancją piorunującego efektu” byłoby fatalne, bezgustowne wnętrze urządzone za wielką kasę. Dzisiejsze jest ilustracją dla tezy: “spektakularny efekt nie wymaga wielkich pieniędzy”.
Cóż więc jest potrzebne by go uzyskać? Po pierwsze: pragnienie, nazywane czasem marzeniem. Uwierzcie mi, bez tego, nie zdziała się niczego szczególnego. Po drugie: konsekwencja. Niestety, realizacja wymaga czasu, trudu, często wielu, wielu godzin pracy, odrobiny desperacji, która nie pozwala cisnąć wszystkiego w kąt w gorszych chwilach. Po trzecie, nie zaszkodzi, gdy do wszystkiego dodamy szczyptę tego czegoś, nazywanego talentem, okiem lub darem.
Macie odwagę wejść na naprawdę obrzydliwe poddasze? Zapewniam was, nie ma taryfy ulgowej! Wszystko tu jest stare. Nie ma gładzi na ścianach, są za to dziury i nierówności. Drzwi są zniszczone i odrapane, pokryte wieloma łuszczącymi się warstwami starej farby. Podłoga wyłożona starą glazurą zużyła się, popękała, a niefrasobliwi ludzie poplamili ją farbami i kto wie, czym jeszcze. Kątów prostych brak – ściany biegną skosem i za nic mają symetrię. No i jeden z najgorszych koszmarów: rury. Rury na wierzchu, przecinające wszystkie ściany. Także rury kanalizacyjne, jak grube żyły, które wychodzą na szyi wkurzonej bezsilnością osoby. Na dokładkę WC. Nie chcielibyście z niego korzystać! Oto wyzwanie. To miejsce ma się stać biurem firmy, która zajmuje się designem. Przy czym odpadają wszelkie generalne remonty. Nie będzie karton-gipsów, nie będzie zrywania glazury, nie będzie wkuwania rur, nie będzie wstawiania nowych drzwi. Szaleństwo? Jeszcze jakie!
Gotowi na zawrót głowy? Oto metamorfoza ohydnego poddasza:

Należę do wielkich fanów żeliwnych grzejników. Mają charakter i długo trzymają ciepło.
!!!UWAGA, TYLKO DLA OSÓB O MOCNYCH NERWACH!!!

Korytarz przed zmianą i po zmianie. Pierwsze skrzypce gra kolor baby blue.

Zabudowa wyjścia na dach została pieszczotliwe ochrzczona kurnikiem.
Przepraszam, zapomniałam napisać, żebyście usiedli. Ktoś wylądował na podłodze? Wyciągam rękę i pomagam wstać.
Co tu się stało? Czas odrzeć historię z magii. Nie było czarodziejskiej różdżki. Była praca, praca, praca.
Podłogi zostały przykryte płytami paździerzowymi. Materiał nie należy do najtrwalszych, ale dał maksymalny efekt przy minimalnym koszcie. Płyty zostały pomalowane najpierw podkładem, a potem białą farbą do drewna Flugger (2 warstwy), na którą następnie autor metamorfozy przy pomocy gotowego szablonu firmy Stencils naniósł szary wzór jodełki. Malowanie było żmudne. Szablon nie oznacza “zrobi się samo” (przy okazji dobra rada: jeśli używacie szablonu, stosujcie mały wałek z gąbki i nabierajcie małe ilości farby; raz na jakiś czas warto wytrzeć szablon z nadmiaru farby). Dla podkreślenia efektu koniecznie listwa przypodłogowa (pozostałość po starym remoncie) w kontrastowym kolorze, czyli na czarno, aby odciąć podłogę od ściany.

Na zdjęciu produkty Modern Classic Home – marmurowy stolik, sztuczne kwiaty i bawełniany pled. Na podłodze jodełka z szablonu Stencils, który – jak widać – można wykorzystywać nie tylko na ścianach. Nie macie wrażenia, że nadchodzi nowy hit: malowane podłogi!?
Ścian nie wygładzano. Na nierówności, jakie widać na pierwszym zdjęciu, położono tylko miejscowo odrobinę gipsu i z grubsza przetarto całość. Natomiast przed malowaniem bardzo dokładnie je zagruntowano. Do malowania została użyta farba Dekoral professional. Rury zostały na wierzchu. Wszystkie. Smutny żeliwny grzejnik, dla niepoznaki pomalowano na czarno farbą do metalu (także Flugger)! A żeby wzmocnić efekt, na ścianę za grzejnikiem naklejono resztki tapety. W tym przypadku jest to absolutnie topowa rzecz, bo produkt od samego Ralpha Laurena, ale tapeta nie była kupowana specjalnie do tej realizacji. Urzędujący w lokalu autor metamorfozy (tak, wiem, przekomarzam się z wami, zaraz powiem, kto to) wykorzystał w tym celu zalegającą w piwnicy resztkę.
Wybitnie obrzydliwa toaleta wydawała się być nie do uratowania. I po raz kolejny okazało się, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Okropnie brzydka czarna rura kanalizacyjna zniknęła w otchłani czarnego koloru, którym pomalowano część ścian, na resztę naklejono resztki tapety z wcześniejszych remontów. Nie uwierzycie, ale płytki na podłogę, dokładnie w takiej ilości, jaka była potrzebna, poszły do kasacji w jednym ze sklepów na Bartyckiej. Jak widać, na szczęście, nie zginęły marnie na wysypisku. Stara glazura została pod nową.
Stare, wyjątkowo nieciekawe drzwi zostały podrasowane poprzez zastosowanie prostego zabiegu. Naklejono na nie dwie ramki z listewek ze styroduru. Ale nie byłyby tak wyjątkowe, gdyby nie kolor – baby blue, ulubiony kolor autora tej metamorfozy. Kto się jeszcze nie domyśla, o kogo chodzi? Tak, to biuro Pawła Puszczyńskiego, który tym samym pokazał, że świetnie radzi sobie z wyrafinowanymi pomieszczeniami, do jakich należy jego apartament, jak i z beznadziejnymi norami (nie ma co owijać w bawełnę!).

Autor metamorfozy: Paweł Puszczyński

Klamki wygrzebane z piwnicy. Niech żyją dawni właściciele, bo to znalezisko do byle jakich nie należało!
Całkowity koszt doprowadzenia do porządku wnętrza o powierzchni 38 m2 wyniósł ok. 4000 zł. Najwięcej pochłonęły farby i grunty (3000 zł), bo malowana była nie tylko podłoga i ściany, ale również parapet, grzejnik i stare meble. Kolejnym istotnym wydatkiem były płyty paździerzowe (ok. 900 zł). Pozostałe elementy to rzeczy z odzysku, pozostałości po poprzednich remontach, wygrzebane z piwnicy zapomniane resztki po byłych właścicielach. I o to właśnie chodzi, aby mieć oczy i umysł szeroko otwarte. Czas remontu to 3 tygodnie. Pracowały przy nim dwie osoby, często, a może wręcz przeważnie, do późna w nocy. Wszystkimi pracami malarskimi zajął się osobiście Paweł. Prace elektryczne, zamontowanie zamków i położenie glazury to dzieło jego brata.
Należy zwrócić uwagę na istotną charakterystykę tej metamorfozy. Ze starych rzeczy wydobyto ich urok, ale nie szpachlowano ich zmarszczek i ubytków. Drewno w drzwiach i w boazerii, którą obudowano wyjście na dach, jest nadal sfatygowane i nie ma ambicji udawać nowego. Te chropowatości znalazły swoją kontynuację w paździerzowej podłodze. Ona nie udaje ani paneli, ani żywicowanej posadzki. Jest tym, czym jest: malowanym paździerzem (jakkolwiek to określenie mogłoby się kojarzyć). Piękno ma niejedno imię i na pewno jego definicja nie ogranicza się do dopasowanych co do milimetra elementów. Natomiast to, co wybieramy, to kwestia naszego gustu, a o nim już się nie dyskutuje.
Zdjęcia oznaczone moim logo zostały wykonane przeze mnie i wraz z publikowanymi przeze mnie tekstami są chronione prawami autorskimi.
– Jest mi miło, że czytasz mojego bloga.
Zaproś swoich znajomych, lubię gości! –
Share the post "Nowe w miejsce starego, czyli metamorfoza ohydnego poddasza"