Upolowane niespodziewanie w pewien letni dzień na portalu aukcyjnym okazały się być jednym z moich najlepszych zakupów ostatnimi czasy. Im dłużej je mam, tym bardziej jestem z nich zadowolona i tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że są niezwykłe – dwa małe foteliki na ślicznej drewnianej konstrukcji. Powód, dla którego po raz pierwszy odważyłam się wziąć do ręki szlifierkę.
Muszę to napisać: obserwuję nudną monotonię w ofercie mebli tapicerowanych. Jeśli jest przełamywana, to najczęściej na poziomie tkanin, natomiast niewielu, naprawdę niewielu producentów ma odwagę podjąć temat stolarki w meblach tapicerowanych. Produkowane obecnie fotele składają się z siedziska, oparcia i nóżek. Jakby nikt nie umiał zaproponować interesujących elementów drewnianych w tej rodzinie mebli. Ta pustka staje się szczególnie dotkliwa, gdy przeglądamy swawolnie nieokiełznane projekty z drugiej strony Atlantyku.
Ponieważ to, co w jakiś sposób zahaczało o zakres moich zainteresowań stylistycznych, wychodziło zdecydowanie poza zakres moich możliwości finansowych, postanowiłam ruszyć na polowanie na rozległe przestrzenie drugiego obiegu. Pierwotnie marzyły mi się fotele z tapicerowanymi podłokietnikami, ale – jak to często bywa – kliknęłam kupuj uwiedziona zupełnie innym elementem – pięknym drewnianym profilem. Foteliki w stanie pierwotnym już znacie, bo pokazywałam je parę tygodni temu, przystrojone w uszyte naprędce fartuszki z deseniem chińskich smoków. Zaraz potem przyszła zza wspomnianego oceanu tkanina docelowa – gruba tapicerska bawełna z manufaktury Roberta Kaufmana.
Nie podejrzewając jeszcze co mnie czeka, udałam się radośnie do pana tapicera, który spojrzał na moje mebelki i zauważył, że najpierw muszę oczyścić i odnowić drewno, a dopiero potem będzie można założyć nową tkaninę. W tym celu zdjął stare obicie i foteliki wróciły do mnie. Podeszłam do tematu ambitnie. Udałam się do LM i kupiłam wszystko, co mogłoby mi być potrzebne. To była moja pierwsza przygoda z usuwaniem starego lakieru. Do dzieła przystąpiłam z optymizmem i pieśnią na ustach, co widać po dokumentacji fotograficznej, która urywa się nagle na etapie usuwania lakieru rozpuszczonego specjalnym środkiem. Jego nazwy podawać nie będę, ponieważ moje wrażenia z kontaktu z tym świństwem są ze wszech miar negatywne, nie chciałabym, żeby do producenta dotarły gorzkie słowa, które tu zaraz nastąpią, bo ja po prostu… mówię NIE! wszystkim środkom do usuwania lakieru.
Chociaż miałam na sobie przezornie i rozsądnie maseczkę, a wszystko wykonywałam na świeżym powietrzu, smród tego świństwa był nie do zniesienia. Zostanie dla mnie również zagadką, czy silny ból gardła, z jakim zmagałam się przez następne dni, był efektem infekcji czy podrażnienia. Biorąc pod uwagę fakt, że mój ojciec, pochłonięty przez ostatnie lata swojego życia, odnawianiem mebli, czyli również usuwaniem starych powłok malarskich środkami chemicznymi, pożegnał ten świat zmożony rakiem płuc, oświadczam, że nie dotknę więcej tego dziadostwa!
Do sprawy podeszłam ambitnie: przygotowałam maseczki ochronne, rękawiczki, środek do usuwania lakieru, papier ścierny (drobny), szpachelkę do usuwania lakieru, bawełniane pakuły do nakładania wosku barwiącego i wosk barwiący (pędzel okazał się niepotrzebny).
Następnie zmatowiłam drewno drobnym papierem ściernym, po czym nałożyłam środek do usuwania lakieru. Po godzinie zaczęłam usuwać maź rozłażącą się na boki. Poległam.
Rękawiczki okazały się za delikatne do tej pracy. Pękały jedna za drugą (i trochę mi nieswojo, gdy o tym piszę…)
Absolutnie rewelacyjny jest wosk barwiący Starwax. Pięknie się rozprowadza, ma śliczną barwę (ciemny orzech) i bardzo przyjemny zapach. Polecam!
Kolejnych zdjęć instruktażowych nie ma, bo tak sarkałam i złorzeczyłam pod nosem, że nie w głowie mi było pstrykanie fotek. Cisnęłam w kąt szpachelkę i puszkę z dynksem i udałam się do pobliskiego sklepu budowlanego po tarcze ścierne. Oczyszczenie drewna zajęło mi dwa dni i zgodnie z planem odwiozłam foteliki do pana tapicera zaraz po weekendzie, po czym nastąpił czas oczekiwania, lecz nie tak dotkliwego, na jaki w pewnym momencie byłam nastawiona, ale o tym już wiecie. Foteliki są u mnie. Stoją plecami do biblioteczki i przodem do kanapy, ze stolikiem kawowym pomiędzy jedną a drugą stroną wypoczynku. Są moje! Są takie, jakie miały być. Są wygodne, nieduże, biało-niebieskie. Są!
Zdjęcia oznaczone moim logo zostały wykonane przeze mnie i wraz z publikowanymi przeze mnie tekstami są chronione prawami autorskimi.
– Jest mi miło, że czytasz mojego bloga.
Zaproś swoich znajomych, lubię gości! –