Jak przeżyć włoski dzień nad morzem, żeby zrobić wszystko i się nie narobić? Jak osiągnąć stan zwany dolce far niente? Jak wykorzystać wszystkie uroki od wschodu słońca do późnej nocy? Postaram się wam o tym opowiedzieć, a ilustracją niech będzie mój dzień na Sardynii. Gotowi? Pobudka! Wstajemy.
Otwórz oczy i wyjdź na zewnątrz. Na boso, w piżamie (jeśli w ogóle w niej śpisz). Spójrz z tarasu na morze. Jest jeszcze szaro-błękitne. Wszystko jest pastelowe. Kolory rozpalą się za chwilę, gdy słońce wyjdzie zza gór i oświetli zatokę. Właśnie zaczynasz swój
Dzień na Sardynii

Dochodzi 7.00 rano. Świat jest jeszcze pastelowy. Za chwilę słońce wyjrzy zza góry i nasyci kolory.
Możesz zjeść śniadanie lub pójść do baru. To żaden zbytek. Za kawę i cornetto zapłacisz 1,20 euro i naprawdę, nie musisz tu zaczynać dnia jajecznicą na boczku. To małe co nieco starczy ci do przedpołudnia.

Włoski bar – tu się przychodzi po kawę i po kontakt z drugim człowiekiem.
Włoski bar to niedościgniona matryca dla wszystkich social media. Jeśli wejdziesz do tego samego baru dwa dni z rzędu, trzeciego dnia barman będzie już pamiętał, co pijesz i zapyta tylko” “Il solito?” Dostaniesz więc bez zamawiania to, co lubisz najbardziej – cappuccino, nie za gorące, z dodatkowym mlekiem, espresso, szklankę mleka, świeży sok z pomarańczy… Aktualne wiadomości przeczytasz w dziennikach rozłożonych na stolikach lub przy barze, a jeśli siądziesz na zewnątrz, dodatkową korzyścią z włoskiego śniada będzie przegląd najnowszych trendów mody i kalejdoskop lifestylowych obrazków piękniejszych niż na najbardziej obleganych kontach Instagrama.

Oczywiście przy falach tej wielkości nie ma mowy o wchodzeniu do wody.
Teraz wróć do domu po ręczniki i leć na plażę. Sardynia to zagłębie dzikich plaż, lub pół-dzikich, bo mimo wszystko na każdej mniej lub bardziej uczęszczanej znajdziemy ratownika. Chodzi o to, że tu tylko nieopierzony turysta wybierze przeludnioną plażę, na której trzeba odbyć slalom gigant między innymi plażowiczami, by przejść od ręcznika do wody.

Każdy dzień na Sardynii obowiązkowo spędzam na plaży, a to jedna z moich ulubionych, w Santa Maria del Mare.
Warunek znalezienia pustej (lub pustawej) plaży: trzeba się nachodzić. Jest tu cała masa zatoczek, do których wiedzie stroma ścieżka, zakończona rajskim widokiem na biały piasek i lazurową wodę w oprawie ze skał. Pamiętaj więc, żeby nie zakładać japonek i innych klapek, one są dobre pod prysznic lub na spacer. Dobre obuwie doprowadzi cię do plażowego raju. W ogóle Sardynia to raj dla miłośników trekkingu i rowerów górskich, jest bowiem usiana krętymi szlakami wiodącymi w górę i w dół, zatopionymi w urzekającej przyrodzie. Spójrz od czasu do czasu w górę. Być może zobaczysz krążące nad głową sępy! Tak! Sępy. Spokojnie, dokarmiają je pracownicy leśni, a one same nie tkną cię, dopóki żyjesz, bierz więc ze sobą wodę na spacery.
Wracam jednak na plażę. Masz do wyboru plaże z białym piaskiem, wygładzonymi przez fale kamykami i przypominającymi pumeks skałami. Są też miejsca pokryte żwirkiem koralowcowym przypominającym ziarenka ryżu. Nie próbuj zabierać go ze sobą, możesz mieć nieprzyjemności na lotnisku lub bezpośrednio przy plaży.

Choćby kawałek takiego patyczka, na pamiątkę znad morza! Nic z tego, na lotnisku, w czasie odprawy może nas spotkać niemiła niespodzianka.
Niestety, nie udało mi się w tym roku zrobić dobrych plażowych zdjęć. Najbardziej żal mi tych, które mi nie wyszły ponad plażą o czarodziejskiej nazwie Compoltitu (spróbujcie to wymówić, ja wciąż mam z tym problem). Jej zdjęcia znajdziecie w necie, mnie wyszły jedynie zamazane obrazki uchwycone komórką trzymaną w drżącej dłoni. Zejście do tej zatoczki to przeprawa po skalistym, stromym zboczu tonącym w słońcu. Marsz z pełnym ekwipunkiem i dziećmi to ambitna przeprawa, ale warta zachodu! A co do nazw: uwielbiam język sardyński! Nie rozumiem z niego ani słowa, ale jest magiczny: Tres Nuraghes, S’Abba Druche, Putzu Idu, Is Arutas.
Tym razem z przerażeniem stwierdziłam, że nie wzięłam ze sobą w ogóle ubrań. Pakowanie kiecek mi nie wyszło, ale na plażę byłam w pełni przygotowana – może nie miałam innego stroju na każdy dzień, ale trochę ich wzięłam. Oprócz próżnej przyjemności strojenia się daje to jeszcze jedną korzyść: zakładając codziennie stroje o innym kroju ograniczysz do minimum białe nieopalone miejsca i nie będziesz straszyć białymi paskami po ramiączkach. Oprócz bikini będzie ci potrzebna sukienka plażowa lub pareo (panowie mogą poprzestać na koszulce), koniecznie okulary przeciwsłoneczne i bezwzględnie obuwie do chodzenia po skałach. Bliskie kontakty z jeżowcem to poważne problemy dla twoich stóp. Igły tych żyjątek w pięcie to piekielny ból. Nawet jeśli nie wejdziesz do wody, nie przejdziesz po piasku gołą stopą (chyba że masz zaliczony kurs chodzenia po rozżarzonych węglach). O ile Włosi nie barykadują się za parawanikami, to parasol jest właściwie nieodłącznym gadżetem plażowicza. Chwila w cieniu na plaży jest bezcenna, zwłaszcza jeśli zdecydujesz się tu spędzić więcej niż 3 godziny i w porze obiadu wyjmiesz przygotowaną w domu kanapkę z szynką parmeńską, pomidorem i rukolą (zapomnij na czas wakacji o maśle, włoskie cię rozczaruje, lepiej polej pieczywo nitką oliwy).
Jeśli nie masz ze sobą prowiantu, wróć na obiad do domu. Żar z nieba może nie wyjść ci na dobre, nawet jeśli chłodzenie w morzu graniczy z rozkoszą. Myślisz, że sjestę wymyślono z przyrodzonego południowcom lenistwa? Mylisz się. Sjesta to element zdrowego życia na południu. Weź prysznic, spłucz z ciała słoną wodę, zjedz, wypij kawę i połóż się, zdrzemnij, jesteś tu, żeby odpocząć.
Jeśli nie masz gotowego jedzenia, musisz zdążyć zjeść do 14.00. Później możesz się błąkać na głodniaka aż do 19.00, a to fajne nie jest. Włosi ściśle przestrzegają pór posiłku. Po 14.00 nikt nie je. Lokale otwierają się ponownie dopiero wieczorem i wtedy zaczyna się prawdziwe życie. Zacznij od aperitivu – Aperol, Crodino lub lampka prosecco. Nie napiszę, że wprowadzą cię w dobry nastrój, bo jesteś przecież w dobrym nastroju od samego rana. Dbaj o siebie, zalicz spuntino i idź na spacer po mieście.

Jeśli jeszcze nie mieliście okazji spróbować Aperol Soda, pamiętajcie, że warto! To napój z niewielką ilością alkoholu (3%) o pomarańczowym smaku wzbogaconym nutą ziół i korzeni. Jest tak bardzo włoski i tak bardzo wakacyjny!
Teraz jest czas na rowerową przejażdżkę, zakupy, zwiedzanie zabytków i wsłuchiwanie się w odgłosy włoskiego życia, udział w imprezach kulturalnych i folklorystycznych. Zrób przyjemność przesiadującym na ławeczkach Włochom – oni też chcą na coś popatrzeć, a na krzesełku przed domem można zobaczyć dużo wiele ciekawszych rzeczy niż te, które serwują w telewizji.

W drodze do Scano Montiferro – zdjęcie zrobione z samochodu pnącego się serpentynami pod górę.
Sardyńczycy dbają o gości na wyspie. Cały wakacyjny sezon uatrakcyjniają imprezy i festyny w miasteczkach. Rozstawia się stragany z lokalnymi produktami, organizowane są koncerty pop i folk, o północy niebo rozbłyskuje w spektakularnych pokazach sztucznych ogni. Tym razem uczestniczyłam w pochodzie przebierańców w miasteczku Scano di Montiferro (które parę dni później ucierpiało w tragicznym pożarze). To częsty zwyczaj w sardyńskich miasteczkach – parada przebierańców, potworów i złych duchów jest symbolicznie przeganiana przez mieszkańców, co ma im zapewnić pomyślność i spokój przez następny rok.

Niezwykły dzień na Sardynii – parada przebierańców w Scano Montiferro

Tradycyjna postać związana z folklorem Scano Montiferro to S’Ainu Orriadore, co w języku sardyńskim oznacza “Ryczący Osioł”. Przebierańcy, których widziałam w czasie tegorocznej imprezy prawdopodobnie nie są czystym przykładem, ponieważ mają jelenie rogi. Przyznam, że cała impreza była dla mnie bardzo egzotyczna i równie mało zrozumiała.
Dlaczego nie warto jeść za dużo w ciągu dnia? Po to, żeby wieczorem usiąść do prawdziwej uczty. Najwspanialsze, bezcenne, są te w towarzystwie tutejszych mieszkańców.

Przy tym kamiennym stole w ogrodzie, na wsi, pośród kilku setek cytrusowych drzewek jadło kolację niejedno pokolenie. I ja miałam szczęście i zaszczyt zasiadać przy nim wielokrotnie, degustując włoskie przysmaki i gawędząc do późnej nocy z moimi włoskimi i sardyńskimi przyjaciółmi.

Tym razem daniem głównym był pagrus różowy. Jadłam tę rybę po raz pierwszy. Ma białe, bardzo delikatne i aromatyczne mięso. Pani domu przyrządziła ją w piekarniku, bez przypraw, jedynie zanurzoną w bardzo dużej ilości morskiej soli. Na talerzu można ją było przyprawić sokiem z cytryny i oliwą.
Sardyńska kuchnia jest wyśmienita! Dużo w niej dziczyzny (dziki lubią maszerować po plażach i drogami publicznymi, dlatego warto mieć oczy szeroko otwarte), ale nie brakuje oczywiście owoców morza. Przyznam, że z morza zjem wszystko, dlatego tak, robię to chętnie, na plaży zbieram przyklejone do skał patelle i zjadam je na miejscu. Na żywca. Wyłowione z morza ricci należy otworzyć i łyżeczką wybrać z ich środka czerwoną zawartość. Delicje! Podane ze spaghetti są bajecznie wyśmienite!
Kolacja w restauracji w centralnym punkcie miasteczka spada na sam dół listy. Lepiej wynaleźć jakąś trattorię w małym, ukrytym zaułku. Koszt takiego posiłku jest porównywalny z wydatkiem, jaki czekałby nas w polskim lokalu, natomiast pizza kupowana w pizzerii, na wynos, jest tańsza niż w Polsce, zapłacimy za nią, w zależności od dodatków, od 3 do 8 euro. Jeśli wybierasz posiłek przy stole, poproś kelnera, niech ci doradzi, co wziąć, podpowie ci danie dnia lub specjalność zakładu. Oczekiwanie umili ci koszyk z pieczywem, który zostanie ci doliczony do rachunku jako coperto – gwarancja jedzenia na świeżym, czystym obrusie, bez plam po poprzednich gościach. Włoska kolacja to antipasto, pierwsze danie (pizza lub pasta) i drugie danie (mięso lub owoce morza) z contorno (sałatki lub grilowane warzywa; frytki i ziemniaki również mają tu status dodatku), na koniec weź deser i obowiązkowo, na lepsze trawienie (chociaż niestrawności nigdy mnie tam nie dopadły), digestivo (na Sardynii koniecznie aromatyczne, najwspanialsze Mirto – nalewkę z czarnych jagód lub klasyczne Limoncello, Jagermeister też wyjdzie ci na dobre). Jeszcze jedno espresso nie wyrządzi ci krzywdy. Teraz idź na kolejny spacer, promenadą lub uliczkami. Spójrz, jak słońce zachodzi do morza. Wsłuchaj się w melodię brzęczących Vesp. Jesteś we Włoszech. Jest ci dobrze. To twój dzień na Sardynii.

Lotnisko mieści się nieopodal Alghero, to piękne miasto z urzekającą starówką i zachwycającym portem. O ile samochody nie robią na mnie większego wrażenia, bez względu na markę i liczbę koni, o tyle piękne jachty wprawiają mnie w prawdziwy zachwyt.

Port w Alghero – na piątym jachcie od prawej właśnie nakrywano do stołu. Biały obrus, świece… Tak niektórzy kończą dzień na Sardynii. Chętnie zabrałabym was kiedyś na spacer po takich wnętrzach.
Zdjęcia oznaczone moim logo zostały wykonane przeze mnie i wraz z publikowanymi przeze mnie tekstami są chronione prawami autorskimi.
– Jest mi miło, że czytasz mojego bloga.
Zaproś swoich znajomych, lubię gości! –